Bombaj jest największym portem morskim w kraju i zamieszkuje go ponad 18 mln ludzi! Od tego miasta zaczynamy naszą przygodę w Indiach. Już od samego początku dotyka nas specyfika tego kraju. Mówię o ogromnym chaosie i i mnóstwie bodźców docierających z zewnątrz. Po opuszczeniu budynku lotniska kierowcy oferowali przejazdy. Zgadaliśmy się z jednym z nich, który zapewniał nas, że cena będzie dla nas korzystna. Zgodnie z poleceniem, podążyliśmy za nim do samochodu. Kierowca nie mówił słowa po angielsku, nagle się zatrzymał i zmienił z czekającym przy wyjeździe z lotniska Hindusem. Zza okna samochodu widzieliśmy różnorodność kraju. Slumsy płynnie przechodzą w dzielnice bogaczy, skupiska wieżowców i biurowców. Samochody jeżdżą według własnych zasad, a sygnalizacja jest zbędna (nikt z niej nie korzysta), co widać na filmiku poniżej.
Z Warszawy przez Paryż do Indii
13.08.2014 wyruszyliśmy z Warszawy do Paryża, by kilkanaście godzin później wsiąść do samolotu lecącego do Indii. Długa przesiadka w Paryżu umożliwiła nam zwiedzenie go nocą. Udaliśmy się wraz z grupą Polaków zorganizowanym busem do centrum (23 euro za 2 osoby; z powrotem 19,5 euro za 2 osoby). Pozwolę sobie na krótką refleksję. Niestety miasto zakochanych nas nie urzekło, przynajmniej nie nocą. Gromadki szczurów przecinające Pola Marsowe wywołały u nas wielkie zdziwienie. Nie tak miało przywitać nas to miasto!
Hello Bombaj!
Dojechaliśmy do Hotelu Travellers Inn za 800 INR (~43 zł). I tu, w mieście Bombaj, dzieją się niewiarygodne rzeczy, które kształtują nasze postrzeganie kraju podczas kolejnych dni wyprawy. Najbliższe dwa dni mamy spędzić sami. Po tym czasie ma dotrzeć do nas para znajomych – Łukasz i Sylwia, z którymi będziemy odkrywać Radżastan.
Życie w Indiach wydaje się płynąć inaczej. Ludzie odpoczywają, kiedy mają na to ochotę, jak na przykład taksówkarz na poniższym zdjęciu.
Slumsy w mieście Bombaj można zwiedzać, tam nagrywano Slumdoga. My nie skorzystaliśmy z tej opcji ze względu na swoje poglądy. Płacić za oglądanie czyjejś biedy? Nie brzmi dobrze. Poniżej filmik pokazujący slumsy z zewnątrz. Doskonale widać rzekę…, choć woda w niej nie wydaje się płynąć.
O tym, jak poznaliśmy naszych oszustów
Wychodząc pierwszy raz z przewodnikiem w ręce na spacer po mieście, zostajemy zauważeni przez przyjemnie wyglądającego Hindusa. Od słowa do słowa, gdy wyszło, że jesteśmy z Krakowa, znajomy Hindus wyciągnął nam wizytówkę jakiegoś profesora wykładającego na UJ w Krakowie. Wielce rozradowani, że Polska panu obca nie jest, wspólnie spacerujemy po mieście. Ni stąd ni zowąd, przyłącza się do nas kolega naszego znajomka i od tej chwili razem mkniemy przez ulice miasta Bombaj. Panowie pokazali nam miejską pralnię, zabrali nas nad ocean i przejażdżkę pociągiem. Nie zapomnieli o kolacji, czy dobrej herbatce.
Odwiedziliśmy również wspólnie dom narodowego przywódcy indyjskiego, Gandhiego, którego profil widnieje na każdym banknocie indyjskim. W sali muzealnej znajdują się ikony obrazujące różne sytuacje z życia Mahatmy.
Lokalne ubrania za kosmiczne pieniądze
W końcu dotarliśmy do pewnego sklepu, w którym mieliśmy zaopatrzeć się w hinduskie wdzianka. Nasi przyjaciele tłumaczyli nam, że to konieczne, jeśli chcemy wyglądać jak tutejsi i nie przepłacać za bilety do atrakcji turystycznych. Nie pytajcie, dlaczego uwierzyliśmy w tę bajkę (w tę i kilka kolejnych później również). Sama się nam dziwię. Tak wiec zgodnie z poleceniem, zakupiliśmy ciuszki za łączną kwotę 6.000 INR (~ 320 zł). Czemu wówczas nie zszokowała nas cena? Nie wiem. Czyżby Hindus zarabiający mniej niż przeciętny Polak, musiał kupować ubrania po 150 zł? Wątpliwe.
Nasz image nie powodował tańszych wejściówek, a miejscowi i tak robili sobie z nami zdjęcia. Jak tłumaczył nam później nasz szofer, Shankar, uznaniem dla Hindusa jest posiadanie zdjęcia z białym człowiekiem. Ponoć niektórzy wywołują je i wieszają u siebie w domu, tak, by wszyscy odwiedzający mogli je zobaczyć. Należy dodać, że im ciemniejszy odcień skóry u mieszkańca Indii, tym z reguły przynależy on do niższej kasty.
Jako, że potrzebowaliśmy tutejszej karty, panowie także okazali się wielce pomocni w tej kwestii. Zabrali nas na targ, gdzie w jednym okienku dokonaliśmy transakcji. Wcześniej musieliśmy się udać do innej budki, aby zrobić zdjęcie (50 INR, ~ 3 zł) potrzebne do dokumentów do przyznania indyjskiego numeru. Na karcie miał być przyznany pakiet internetu i nieco połączeń międzynarodowych, czyli to, co miało nas satysfakcjonować. Za całość zapłaciliśmy 1700 INR (~ 90 zł). Poinformowano nas, że karta będzie aktywna do 48 godzin.
W końcu dotarło do nas, że coś jest nie tak
Przyjaciele z Indii nie omieszkali spróbować wyciągnąć od nas kolejnych pieniędzy, opowiadając historię o potrzebie rozpoczęcia biznesu pucybuta, a jak wiadomo, do tego niezbędny jest shoe shine box. Wyrazem zaufania byłaby więc pożyczka umożliwiająca rozkręcenie biznesu. Wiedząc, że lot powrotny mamy także z miasta Bombaj, obiecywali zwrócić całość za dwa tygodnie. W tym momencie przestaliśmy tępo ufać i zaczęliśmy rozumieć, co się dzieje. Panowie wyciskali z nas pieniądze jak wyciska się sok z cytryny. A kiedy później okazało się, że na sprzedanej nam karcie sim nie ma ani 1 MB internetu, ani minuty połączeń, a karta tak de facto jest zepsuta, oczy otworzyły nam się jeszcze szerzej.
Część ukradzionych pieniędzy odzyskaliśmy
Bezczelność naszych znajomków nie znała granic. Rozzłościła nas ta sytuacja do tego stopnia, że dwa tygodnie później, będąc w mieście Bombaj, udaliśmy się do budki na targu, w której sprzedano nam kartę sim. Sprzedawca najpierw wypierał się wszystkich zarzutów, udając że nie wie, o czym mowa. Kiedy Mateusz nie odpuszczał, grożąc policją, pan w końcu ustąpił i zwrócił nam całość kwoty wydaną u niego za kartę sim. To był nasz mały sukces, choć tyle zdołaliśmy wyegzekwować z całości utraconych w Bombaju pieniędzy. Panie i Panowie, poznajcie naszych przyjaciół!
Transportu do Udajpuru po dwukrotnie wyższej cenie
Kiedy dotarli do nas nasi znajomi, planowaliśmy ogarnąć przejazd do kolejnego miejsca. Szczerze, byłam bardzo zadowolona, że od tego momentu nie będziemy już sami. Czułam się zagubiona w tym jakże odmiennym kraju, a jednak co cztery głowy to nie nasze dwie!
W kwestii transportu nasi hinduscy przyjaciele również mieli swój udział. Udaliśmy się wszyscy do punktu agencji turystycznej, gdzie przedstawiono nam plan wycieczki obejmującej transport autobusami w kolejne miejsca. Cena za tak zaplanowaną trasę była bardzo zaporowa. W tym momencie nie pamiętam konkretnej kwoty, ale znacząco odbiegała od czytanych przed wyjazdem kosztów życia i zwiedzania Indii. Panowie byli jednak bardzo przekonujący i nie odpuszczali przy pierwszej naszej odmowie. Wzięłam jednak odpowiedzialność na siebie, wierząc, że niezwykle tani do odkrywania kraj nie może nas tak bardzo zaskakiwać cenowo. Zdecydowaliśmy się na jeden przejazd zakupiony w tymże biurze. Przejazd do Udajpuru sleeper busem kosztował nas 2.500 INR za osobę (~131 zł), a podróż trwała kilkanaście godzin.
Wszystkie karty zostały odsłonięte
Jak się później okazało podczas rozmowy z innymi podróżującymi, nasz bilet był dwa razy droższy niż ten zakupiony przy kasie. Biuro turystyczne, w którym zakupiliśmy bilety okazało się być biurem mafii turystycznej, których w Indiach zapewne wiele. Szybko padliśmy ich ofiarą, co najprawdopodobniej było spowodowane brakiem doświadczenia w podróżowaniu. Taksówkarz, który z rozkazu hinduskich oszustów miał nas zawieźć na dworzec autobusowy, zainkasował od nas 1200 INR za przejazd (~63 zł, zapewne kwotą tą rozliczał się z mafią).
W drodze dał do zrozumienia, że to banda oszustów naciągających nieświadomych i zagubionych w obcym kraju turystów. Poniżej zdjęcie taksówkarza, który starał się dowieźć nas na czas na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżał autobus do Udajpuru. Wyjechaliśmy za późno, ponieważ para hinduskich naciągaczy próbowała nam za wszelką cenę, jeszcze przy wyjeździe, sprzedać parę gadżetów.
Cenna, choć dość droga lekcja została nam zapewniona już w pierwszych dniach pobytu. INCREDIBLE INDIA!
Wszystkie artykuły z Indii znajdziesz TUTAJ.