Do Albanii dojechaliśmy po pierwszym tygodniu naszego pobytu na Bałkanach. Wyjeżdżając z Czarnogóry, nie mieliśmy przygód na granicy. W drugą stronę było znacznie ciekawiej…, ale o tym później. Przygodę po wjeździe do Albanii mieliśmy już podczas przygotowywania jedzenia. Mateusz kroił cebulę, czosnek, pomidorki i oliwki, a ja je podsmażałam. Nagle zabrakło gazu z kartuszy. Mieliśmy resztkę od znajomego, a nowa butla czekała na nas w bagażniku. Podpięliśmy ją więc do kuchenki, jednak coś nie działało. Wyglądało jakby nie było gazu… No ale jak to? Przecież kupiłam butlę turystyczną do kuchenki gazowej. Yhy. Tyle, że samą butlę, gazu brak! Niestety nie udało nam się zdobyć gazu do napełnienia butli, bo Albania ma inne systemy gazowe kuchenek. Nigdzie nie zdobyliśmy odpowiedniej przejściówki, aby móc nabić butlę gazem. Od tej pory gotowaliśmy tylko w hostelach lub campingu. Samotne gotowanie na dziko nie wchodziło już w rachubę.
Albania – atrakcje
Kruja
W Albanii chcemy spędzić drugą część naszego wypoczynku. Nim dotrzemy na samo południe, mamy w planach zwiedzić wiele miast. Zaczęliśmy od Kruji (określana jest albańskim Krakowem), a że byliśmy tam niemalże o zachodzie słońca, widoki były bardzo urokliwe. W mieście warto udać się na zamek – dziś większość budowli to rekonstrukcja, a wartość historyczną posiadają tylko górująca nad kompleksem wieża i niewielka część murów. Dodatkowo do zamku można dojść tureckim bazarem (alla krupówki w Zakopanem).
Durrës, Berat i Wlora
Kolejno zwiedzaliśmy Durrës, Berat i Wlorę. To pierwsze to według nas totalna pomyłka pośród polecanych miejscowości w Albanii. O dziwo, wiele biur turystycznych organizuje wakacje właśnie w tym mieście, zachwalając piękne plaże i starożytny amfiteatr. Jeśli amfiteatr, to Koloseum w Rzymie, a jeśli piękne plaże, to na pewno nie w Durrës. Kolejne z miejscowości, Berat, zwany jest miastem tysiąca okien, co świetnie widać na zdjęciu. Znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, określany miastem-muzeum.
Ostatniej miejscowości, Wlory, również nie polecamy. Zdecydowanie lepiej udać się wcześniej na południe i cieszyć plażowaniem w Ksamilu.
Dhërmi
Kontynuując podróż, zatrzymujemy się na dwie noce w Dhërmi, miejscowości położonej między Wlorą a Sarandą. Wybraliśmy pole campingowe, żeby użyć naszego namiotu, a jednocześnie pierwszy nocleg w namiocie na albańskim terytorium rozpocząć od bezpiecznej, campingowej wersji. Camping Paradise jest godny polecenia. Właściciel jest bardzo życzliwy, mieszkał w Grecji i tam pracował jako kucharz, dziś swoje umiejętności prezentuje, przygotowując posiłki dla gości na swoim campingu (cena za dobę 1.000 ALL, ok 30 zł).
W Dhërmi wypoczywaliśmy całą niedzielę, ciesząc się przejrzystą wodą i ładnymi widokami. Byliśmy na plaży tuż obok campingu (Dhërmi beach), która prezentuje się jak poniżej na zdjęciach.
Skusiliśmy się też pojechać kilka km dalej na plażę Gjipe. Zwykłym autem nie można dojechać bezpośrednio do plaży, czeka nas ok. 2 km pieszego podejścia. Auto z napędem 4×4 dałoby sobie radę, zwykłe osobowe nie.
Kolejnego dnia jedziemy już do Ksamilu, a po drodze mijamy kolejną z polecanych plaż, tj. Himare Beach. Troszkę żałowałam, że nie spędziliśmy tam nieco czasu, ponieważ plaża wygląda bardzo kusząco!
Ksamil
Po dotarciu do Ksamilu pierwszy nocleg spędzamy w hostelu, płacąc za niego niecałe 50 zł za dobę (za pokój z łazienką i tarasem). Kolejnego dnia śpimy już na dziko w znalezionym na blogu gaju oliwnym (na zachód od Ksamilu). Dołączają do nas inni podróżujący z Warszawy i rozbijają się nieco dalej. Widać, że miejsce to jest popularne do spania na dziko.
Będąc w Ksamilu, obowiązkowym punktem jest Butrint. To niewielka starożytna osada i stanowisko archeologiczne, którym może się pochwalić południowa Albania. Zostało wpisane na listę UNESCO, a od 2002 roku jest parkiem narodowym Albanii. Znajduje się tuż przy granicy z Grecją.
W Ksamilu znaleźliśmy swoją ulubioną plażę, Pulebardha Beach. Nie dość, że sama plaża była piękna, z widokiem na Korfu i świetną skałą do skoków do wody, to zachwyciła nas znakomitą restauracją. Niewyróżniający się niczym szczególnym bar przy plaży zaskoczył nas jakością serwowanych posiłków. Tagliatelle z małżami oraz risotto z krewetkami kosztowały po ok. 20 zł. Podane były jak w ekskluzywnej restauracji! Następnego dnia wróciliśmy tutaj zasmakować kolejnych specjałów, tym razem oboje skusiliśmy się na świeżutkie rybki. Polecamy Pulbardha Plazh Ksamil – Bar Restorant.
Albania zaskakiwała nas niejednokrotnie podczas przemierzania jej samochodem. Widzieliśmy wiele różnych swobodnie chodzących po jezdni zwierząt hodowlanych, jednak najlepszą niespodzianką był żółw błotny, który zablokował nam jezdnię.
Nim opuściliśmy na dobre południe Albanii, pojechaliśmy z Ksamilu do pobliskiej Sarandy. Choć nie jest polecana, chciałam wyrobić sobie swoje zdanie na jej temat. Miasto nie jest atrakcyjne, jednak spodziewałam się czegoś gorszego. Wspomniane wcześniej Durrës było znacznie słabszym punktem na naszej wakacyjnej mapie. Jeśli plażować, to na pewno w Ksamilu.
Zanim wyruszyliśmy na dobre w stronę Szkodry, by później udać się do Baru, skąd odjeżdża pociąg do Belgradu, zwiedzamy Gjirokastrę (miasto-muzeum, miasto tysiąca schodów) wpisaną na listę UNESCO oraz Blue Eye (wywierzysko Syri i Kaltër), które tworzy niezwykłe zjawisko, przy dobrej pogodzie robi wrażenie (na szczęście mieliśmy takową!).
Szkodra
Tego dnia pokonaliśmy 400 km. Na sam wieczór dotarliśmy do Szkodry, po drodze rezerwując nocleg w „Hostelu Legjenda„ (20 euro). To miejsce na razie dysponuje kilkoma pokojami, pozostała część obiektu to camping. Nad ranem obudził nas koncert cykad. Nie zdawałam sobie sprawy, jak głośne są te owady!
Rano wyruszamy brzegiem Jeziora Szkoderskiego w stronę Baru. Jezioro Szkoderskie jest również warte uwagi na wakacyjny wypoczynek. Większa jego część znajduje się na terenie Czarnogóry (2/3), a mniejsza (1/3) na terenie Albanii. To miejsce gniazdowania wielu gatunków ptaków. My jednak nie mieliśmy czasu na wycieczki łodzią w celu ich poszukiwaniu (a chętnie byśmy się skusili).
Niespodzianka na granicy Albanii z Czarnogórą
Przekraczając granicę Albanii z Czarnogórą, zostaliśmy wybrani do szczególnego sprawdzenia. Już byliśmy przy ostatnim okienku, już myśleliśmy, że zaraz koniec tego wyczekiwania i pojedziemy spokojnie do Baru. Jednak nie. Policjant poprosił, abyśmy udali się samochodem do garażu. Autem mieliśmy wjechać na podnośnik. Wyciągnięto z samochodu wszystko, wybrane bagaże sprawdzano (z dwóch plecaków z ciuchami panowie wybrali akurat ten z brudną odzieżą i bielizną). To była prawdziwa kontrola celna. Nie mogliśmy robić zdjęć, a szkoda, bo było zabawnie. Sprawdzano drutem w szczelinach auta, czy nie poupychaliśmy tam towaru, był policyjny pies, był przyrząd do pomiaru grubości lakieru w samochodzie. Było ciekawie! Ostatecznie po pół godzinie szukania, panowie zrezygnowali i już my sami musieliśmy ogarnąć ten bajzel.
Po opuszczeniu granicy, jadąc wzdłuż Jeziora Szkoderskiego, zatrzymaliśmy się przy drodze z zamiarem zakupu lokalnych trunków. Starsza pani sprzedawała swoje wyroby. Zostaliśmy zaproszeni do domu na degustację i ostatecznie wzbogaciliśmy się o litr wytrawnego wina oraz dwie półlitrowe nalewki (zakupy kosztowały nas 10 euro). Kontynuowaliśmy trasę Jeziorem Szkoderskim aż do miasteczka Virpazar, tam w towarzystwie kociaków zjedliśmy obiad, a robiąc zakupy na drogę, zobaczyliśmy takie cuda (bo jeden terminal to za mało?).
W Barze załadowaliśmy auto do wagonu i poszliśmy spacerem do centrum. O 16:50 mieliśmy odjazd pociągu, a po 16 godzinach dojechaliśmy do Belgradu!
Powrót do Polski
Wracając do Polski, dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w Egerze w celu uzupełnienia braków wina. Mieliśmy szczęście, trafiliśmy na winiarnię z prawdziwego zdarzenia. W piwniczce można było wyczuć wilgoć i pleśń, a jak przeczytałam na jednym z blogów, to oznaka dobrej jakościowo winiarni. Litr wina to koszt 8 zł. Coś wspaniałego!
2 komentarze
Piękny kraj, na pamiątkę przywiozłam sobie stamatd skarpetki z herbem Albanii.
Super pamiątka 😀