Po wyjeździe z Chorwacji, kierujemy się do Perastu, malowniczego miasta nad Zatoką Kotorską. To maleńkie miasteczko obejmuje zaledwie jeden deptak wzdłuż zatoki z wieloma restauracjami. Widoki powstałe z połączenia gór, zatoki i urokliwej zabudowy utworzyły rewelacyjny obrazek.
Dalej pojechaliśmy szukać noclegu na dziko nad Zatoką Kotorską. Sama zatoka jest przepiękna. Jako, że po dobrym deszczu, czas na tęczę, a podczas naszej jazdy mocne ulewy nie były rzadkością, mieliśmy okazje podziwiać atrakcje natury.
Nad Zatoką Kotorską zdecydowaliśmy się nocować w samochodzie. Przeorganizowaliśmy wnętrze auta tak, by móc spać w bagażniku przy złożonych siedzeniach z tyłu. Znaleźliśmy dokładnie to miejsce, o którym wspominała na swoim blogu Ruda (http://balkanyrudej.pl/). Dość głęboka zatoczka wydała się najlepszym miejscem na dłuższy postój. Choć zaśmiecona, widoki były powalające!
Ta noc była dość ciężka dla Mateusza, ponieważ nie mógł rozciągnąć w całości nóg ze względu na krótki bagażnik auta. Zdecydowaliśmy się nie korzystać z tej formy noclegu podczas kolejnych dni na Bałkanach.
Rano kontynuowaliśmy trasę górskimi serpentynami w stronę parku Lovćen. Do pokonania mieliśmy ich 30, każda z serpentyn została opisana liczbą na barierce. To była wymagająca przejażdżka!
Wróciliśmy tą samą krętą trasą do Kotoru, by tam wspiąć się na górującą nad nim fortecę (wstęp zaledwie 3 euro).
W mieście kupiliśmy też składniki na obiad, na trasie zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy spaghetti. Przygotowywanie posiłków na świeżym powietrzu nie dość, że było najtańszą opcją, to również sprawiało nam wiele przyjemności.
Po opuszczeniu Kotoru jedziemy do Budvy. O tym mieście mówi się, że jest bardzo imprezowe. Co prawda, spędzając tam zaledwie 2 godziny popołudniową porą, nie poczuliśmy imprezowej atmosfery :). Do tego samo miasto nie wydało nam się ciekawe. Wieczorem dojechaliśmy do Sveti Stefan. I to właśnie to miejsce jest warte uwagi. Choć przyjeżdża się tu dla jednego obrazka (cypelek, który niegdyś był wioską rybacką, dziś jest kompleksem hotelowym), jest naprawdę urokliwie, a przy zachodzie słońca całkiem romantycznie. W Sveti Stefan śpimy w „Zoran Aprtments„ (22 euro) i tego miejsca nie polecamy. Jak na zaproponowane warunki, było za drogo.
Ostatnim punktem w Czarnogórze było miasto Bar. Tu chcieliśmy ogarnąć bilety na pociąg do Belgradu. Trasa tego pociągu jest uznawana za najładniejszą trasę kolejową na naszym kontynencie. Przejeżdża się najwyższym wiaduktem kolejowym w Europie, a przez większość czasu można podziwiać górskie krajobrazy. Za miejsce w 6-osobowym wagonie sypialnianym i miejsce w autokuszetce dla naszego mondeo zapłaciliśmy 80 euro. Choć przed nami jeszcze Albania, w tym miejscu wrzucę zdjęcia z trasy pociągiem.