Radżastan to największy stan Indii, który oferuje mnóstwo zapachów, kolorów i dźwięków. To bardzo turystyczny kawałek kraju stanowiący niejako jego pigułkę. Zwiedzanie tego stanu rozpoczęliśmy od Udajpuru, gdzie dotarliśmy po kilkunastogodzinnej podróży autobusem z Bombaju.
Po opuszczeniu nocnego autobusu na dworcu w Udajpurze zgraja Hindusów czekała na przyjezdnych, oferując noclegi. Będąc w Indiach, nabraliśmy przekonania, że w Azji nocleg sam cię szuka. Zdziwiliśmy się, gdy rok później, w Indonezji, wcale tak się to nie odbywało. Jednak dzięki temu było znacznie spokojniej.
Udajpur – Białe Miasto stanu Radżastan
Udajpur to pierwszy punkt na naszej mapie zwiedzania stanu Radżastan. Ze względu na dominujący biały kolor zabudowy zwany jest Białym Miastem. Do lokalnych atrakcji zalicza się m.in. pałac na jeziorze, który obecnie pełni rolę luksusowego pięciogwiazdkowego kompleksu hotelowego oraz ogromny Pałac Miejski (widok na dziedziniec na zdjęciu poniżej), na zwiedzanie którego należałoby poświęcić kilka godzin. Rzeka Pichola, przy której znajduje się Pałac Miejski (a na środku której zlokalizowany jest pałac na wodzie) jest bardzo zaniedbana – śmierdząca i zaśmiecona.
Wieczorem wybraliśmy się do zjawiskowo podświetlonej świątyni Jagdish poświęconej dewowi Wisznu (obok Brahmy i Śiwy tworzy trójcę hinduistyczną). Jednak, aby wejść do środka należało ściągnąć buty. Jako, że można było zachować skarpetki, skusiłam się również wejść. Ludzie szaleli, bawili się, śpiewali przy akompaniamencie melodii unoszących się z głośników.
W Udajpurze trafiliśmy do hotelu Kesar Palace, w którym za pokój zapłaciliśmy 600 INR (~31 zł). Podczas śniadań na tarasie, który znajdował się na dachu hotelu, obserwowaliśmy małpy swobodnie biegające między budynkami. Pokoje hotelowe wyposażone były przeważnie w wentylatory zamontowane na suficie, klimatyzacji nie uświadczyliśmy podczas naszego pobytu. Dodatkowo, zastanawialiśmy się, czemu np. z luster po zakupie nie ściągano naklejek. Nasz szofer, Shankar (o którym więcej za chwilę), wyjaśnił nam, że pozostawione naklejki świadczą o nowości sprzętów i dlatego w Indiach są utrzymywane.
Właściciel hotelu w Udajpurze wzbudził w nas zaufanie, przedstawił swoją ofertę zorganizowanej wycieczki po stanie Radżastan, a zaproponowana cena była do przyjęcia, zważając na fakt niezwykłego komfortu podróży klimatyzowanym samochodem z prywatnym szoferem.
Zwiedzanie z prywatnym szoferem
Nasz kierowca ma na imię Shankar i przez najbliższy tydzień będzie naszym prywatnym szoferem. Za tygodniową trasę z Shankarem zapłaciliśmy 7500 INR za osobę (~ 394 zł), a przez ten czas zrobiliśmy ok 1.500 km. Cena ta zawiera paliwo kupowane na stacjach oraz kwotę łapówki zapłaconej policjantowi za przejazd na czerwonym świetle (w dużych miastach zdarza się nawet przestrzeganie zasad na drogach!). Nie mogłabym nie nadmienić, jakiej wysokości wystarczyło zapłacić łapówkę, aby uniknąć oficjalnego mandatu. 100 INR załatwiło całą sprawę (~5zł!). Ta kwota może nam zobrazować poziom cen w Indiach. Ponad opłaconą kwotę za tygodniowe usługi taxi, ceny wejść do atrakcji czy świątyń były pokrywane przez nas dodatkowo, ale to wydaje się być logiczne. W Udajpurze zakupiliśmy biri, czyli zwinięte liście tytoniu, które są palone przez najniższe warstwy społeczne. Cena paczki to koszt 60 INR (~ 3 zł). Nam posłużyły jako świetna pamiątka dla znajomych.
Dom naszego szofera
Nim opuściliśmy Udajpur, udaliśmy się z Shankarem do jego domu, by pożegnał się z żoną i dziećmi przed tygodniową rozłąką. Smutny widok niezwykle skromnego domku troszkę nas przytłoczył. Skromność ta jest ukazana w filmiku poniżej. Żona i dzieci były jednak bardzo uśmiechnięte. Mimo tego, że nie mogliśmy z nimi porozmawiać, bo poróżniały nas języki, polubiłam tę rodzinkę. W tej sytuacji jest także druga strona medalu. Shankar najprawdopodobniej celowo wziął nas do siebie, aby pokazać skromne warunki i na koniec otrzymać od nas hojne napiwki na poprawę warunków życia. Nie raz podczas trasy opowiadał o poprzednich pasażerach, którym również towarzyszył podczas odkrywania stanu Radżastan. Wspominał wówczas o sporych napiwkach, jakie otrzymywał, co było ewidentną sugestią dla nas.
Podczas drogi z Udajpuru do Dźodhpuru (Niebieskiego Miasta) zwiedziliśmy świątynię Ranakpur (patrz mapka dwa akapity niżej), gdzie spotkaliśmy Polaków, których pierwszy raz widzieliśmy w Bombaju. Widać, mają podobną do naszej trasę.
Karmienie małp wprost z samochodu
Podczas jazdy w pewnym momencie Shankar rozdał nam sucharki do karmienia małp. Wiedział, że zaczyna się odcinek trasy, na którym jest ich wiele. Małpy rzucały się na auto z każdej strony, by tylko dorwać trochę smakołyków. Poniżej filmik z szaleństwa podczas karmienia małpek.
Po świątyni wstąpiliśmy na obiad, gdzie wynegocjowałam dobre ceny. W Indiach negocjowanie cen jest bardzo na miejscu! Pierwsza cena jest kilkukrotnie wyższa, ostatecznie za obiad zapłaciliśmy 500 INR za dwie osoby (~ 27 zł), a podano każdemu tacę z mnóstwem małych miseczek, w których znajdowały się mini potrawy. Totalna mieszanka smaków, zaczynając od typowo indyjskich papek, a kończąc na, prawdopodobnie, zsiadłym mleku.
Dźodhpur- Niebieskie Miasto w stanie Radżastan
Kiedy dojechaliśmy po zmroku do Dźodhpuru, znaleźliśmy (przy współpracy z naszym szoferem, Shankarem) ładny guesthouse, w którym pokoje były przeogromne, niemalże jak komnaty. Niewątpliwie komnatę przypominał pokój Sylwii i Łukasza, w którym okna wychodziły na trzy strony, a do pokoju można było wejść z dwóch różnych stron. Mowa o hotelu Shivam Paying Guest House, w którym noc kosztowała 300 INR (~ 16 zł).
Wieczorem zaczęłam się źle czuć – ciężki, twardy brzuch i ogólne osłabienie organizmu zakłócały mi piękny wieczór na tarasie hotelu z widokiem na podświetlony nocą fort.
Twierdza Mehrangarh to jeden z największych fortów w Indiach. Za dnia wygląda równie cudownie, jak na zdjęciu poniżej. Warto zwrócić uwagę na niebieski kolor zabudowy, z którego wynika alternatywna nazwa miasta – Niebieskie Miasto.
Moje dolegliwości najpewniej były spowodowane obiadem, który zjedliśmy tego dnia, jadąc do Dźodhpuru. Mieszanka smaków na jednej tacy wywołała roztrój żołądka. Kolejnego dnia Mateusz z Shankarem udali się po leki i lekkostrawne śniadanie dla mnie. Z tego co mówił Mateusz, choć leki były na receptę, wydano nam je bez niej. Tego dnia zostałam w hotelu i wypoczywałam. Mateusz z Łukaszem i Sylwią pojechali do sklepu z przyprawami, gdzie zaopatrzyli się w zapasy, a następnie do Twierdzy Mehrangarh (wstęp 400 INR, ~ 21 zł), której piękną panoramę widzieliśmy z tarasu.
Mateusz, jeszcze wtedy mój chłopak, aby okazać smutek z powodu mojej nieobecności wykonywał serie zdjęć, gdzie na jednym zdjęciu jest smutny, bo mnie nie ma, a kiedy wyobraża sobie, że jestem obok – cieszy się jak dziecko! 🙂 Zabawny, ale przesłodki pomysł!
Popołudniową porą pojechaliśmy do Jaisalmer (Złote Miasto), po drodze mijając tysiące pielgrzymów idących do świątyni Rama na święto, które miało odbywać się czwartego września (tego dnia był dopiero 19.08).
Hinduizm – ciekawostki
Shankar opowiadał nam różne historie związane z ich religią. Na pierwszym od lewej strony zdjęciu znajdują się ludzie modlący się do ołtarzyka, na którym jest motor. Motor ten lubił zmieniać swoje miejsce, stąd był uważany za magiczny. To właśnie stało się powodem, dla którego ludzie zaczęli go czcić. Taki oto święty motor!
Podczas tych drobnych przystanków niewątpliwie stanowiliśmy atrakcję (w sumie to ciągle w Indiach byliśmy wielką atrakcją!), a filmik poniżej zabawnie to obrazuje.
Jaisalmer – Złote Miasto w stanie Radżastan
W Jaisalmer śpimy w świetnym hostelu Golden Paradise, gdzie za noc płacimy 400 INR (~ 21 zł). Wybieramy się na wycieczkę z lokalnym przewodnikiem, staruszkiem który oprowadza nas po pustynnym mieście, prowadząc nas wąskimi uliczkami, pozwalając podziwiać wspaniałą architekturę. Z łatwością można zauważyć dominujący złoty kolor, stąd nazwa Złote Miasto. Zarobkiem dla przewodnika był napiwek, zostawiliśmy panu 250 INR.
Dzięki naszemu przewodnikowi, napiliśmy się prawdziwego mango lassi, wspomnianego w lonely planet (100 INR, ~ 5,2 zł). Gęste mango lassi, z lodami na wierzchu, pychota!
W Jaisalmer korzystamy z oferty właściciela hotelu, który proponuje nam wycieczkę na safari. Miała ona obejmować przejazd wielbłądem do miejsca noclegu na pustyni (godzina w jedną stronę), noc na pustyni, kolację i śniadanie następnego dnia przygotowane przez lokalnych przewodników wycieczki.
To było bardzo ciekawe doświadczenie! Nigdy wcześniej nie nocowaliśmy na pustyni. Zaskoczyliśmy się, że upalna za dnia pustynia w nocy obdarowała nas sporym chłodem! Dodam, że niebo na pustyni jest wspaniałe. Za tę wyprawę zapłaciliśmy 3600 INR za dwie osoby (~ 190 zł). Turban dla dwóch osób kosztował nas 500 INR (~ 27 zł).
Oto całe nasze safari team:
Puszkar – Święte Miasto stanu Radżastan
Kolejnym punktem na naszej mapie miast w stanie Radżastan był Puszkar, czyli święte miasto w Indiach.
Jechaliśmy tu z Jaisalmer ponad 11 godzin. Po dotarciu od razu skierowaliśmy się do zarezerwowanego przez Shankara hotelu, gdzie noc ze śniadaniem kosztowała 835 INR (~ 44 zł). W Puszkarze znajduje się jedyna w Indiach świątynia Brahmy, stąd nie dziwią częste pielgrzymki w to miejsce. Doświadczyliśmy hinduskiego obrządku składania darów w tutejszym świętym jeziorze. Kapłan pobłogosławił kwiaty, kokos i przyprawy znajdujące się na tacy. Kiedy podarowaliśmy z Mateuszem wspólny napiwek za przeprowadzony obrządek, Bramin odrzekł nam, że karma się nie dzieli i każdy z osobna powinien przekazać datek. Ah ta hinduska żyłka do interesów!
Dźajpur – Różowe Miasto w stanie Radżastan
Szybko opuszczamy Puszkar i udajemy się do Dźajpuru, czyli Różowego Miasta, gdzie spędzimy dwie noce.
Zatrzymujemy się w hotelu Sajjan Niwas, w którym doba kosztuje 1133 INR (~ 60 zł). W Dźajpurze kupiłam jedwabny szal dla mamy, który kosztował 500 INR (~ 26 zł). Dla siebie kupiłam z kolei torebkę z wielbłądziej skóry, za którą zapłaciliśmy 1500 INR (~ 79 zł, nie powtórzyłabym takiego zakupu!). Wieczorem udaliśmy się do tutejszego kina Raj Mandir Cinema na kolejną część filmu o Singhamie. „Singham Returns” nie zawierał napisów, więc nasze zrozumienie filmu było bardzo niewielkie. Ale nie o to przecież nam chodziło w wizycie w indyjskim kinie. Zobaczyliśmy od środka, jak bardzo różnią się nasze zwyczaje. W kinie w Dźajpurze ludzie klaskali podczas filmu, podrywali się z foteli, śmiejąc się i komentując sceny. Atmosfera była bardzo luźna, jednak wnętrze dostojniejsze niż w naszym kinie. Co ciekawe, w odtwarzaniu filmu wystąpiła przerwa, a ekran zasłonił się wówczas kurtyną… – jak w naszym teatrze!
Kiedy czekaliśmy aż Shankar kupi bilety w kasie, byliśmy atrakcją dla mieszkańców, którzy nieskrępowanie robili nam zdjęcia. Aby nie odbiegać od tutejszych zwyczajów, Mateusz też wyciągnął telefon i pstryknął fotkę.
Przejażdżka na słoniu – występek nieświadomych turystów
Kolejnego dnia w Dźajpurze zwiedzanie rozpoczęliśmy od przejażdżki na słoniu – krótka rundka po wiosce słoni nie dała nam wiele przyjemności. Przed zajęciem miejsca na specjalnym siedzisku przymocowanym do grzbietu słonia, uczestniczyliśmy w ceremonii nakładania na nas wianków trąbą słonia.
EDIT: Nigdy więcej nie powtórzylibyśmy tej aktywności. Nie mieliśmy pojęcia, co kryje się za tresurą słoni i jak okrutny jest to proces. Indie były naszym pierwszym kontaktem z Azją i dopuściliśmy się błędu, który wynikał z niewiedzy. Proszę Cię, byś nie podążył naszym śladem. TUTAJ przeczytasz, jak doprowadza się słonia do posłuszeństwa.
Po przemyśleniach uważamy, że było to raczej smutne doświadczenie i kolejny raz nie wzięlibyśmy w nim udziału. Niestety przysłużyliśmy się do rozwijania turystycznego biznesu ze słoniami. Aby wykonać taką sztuczkę, słoń był karcony tak, aby pokornie wykonał zlecone zadanie. Za całość „atrakcji”, tj. zawieszenie wianka i przejażdżkę zapłaciliśmy 1700 INR za dwie osoby (~ 90 zł).
Nie zdecydowaliśmy się z Mateuszem na zwiedzanie fortu w mieście ze względu na drogie bilety. Jako, że nie mieliśmy przy sobie legitymacji studenckich, odżałowaliśmy zwiedzanie. W czasie, gdy Sylwia z Łukaszem zwiedzali fort, my jedliśmy uliczne przysmaki – samosy (trójkątne pierożki smażone w głębokim oleju z nadzieniem, warzywnym lub/i z kurczakiem). Jedna samosa kosztowała 10 INR (~ 0,5 zł). Potem udaliśmy się wspólnie na cmentarz Maharadżów Dźajpuru (maharadża to historyczny tytuł królewski). Za bilet dla jednej osoby zapłaciliśmy 30 INR (~ 1,6 zł). Na koniec dnia zwiedziliśmy świątynię małp, co było świetnym przeżyciem. Małpy podchodziły na bliskie odległości byleby tylko otrzymać sucharka.
Małpi samiec – ojciec młodej, którą usilnie próbowałam dokarmić – zaatakował mnie w nogę, myśląc, że jestem zagrożeniem dla jego dzieci. Całe szczęście, Mateusz prędko zareagował i wypłoszył małpę. Sposób, w jaki to zrobił był dość zabawny, bo szybko podbiegł i udając małpę, krzyczał „Hu hu hu hu”. W każdym bądź razie podziałało!
Agra, czyli opuszczamy Radżastan
Następnego dnia wcześnie rano opuszczamy Dźajpur i jedziemy do Agry w stanie Uttar Pradesh. Po drodze zahaczyliśmy o Fatehpur Sikri (starożytne miasto, gdzie mieszkał Akbar – władca ze swoimi 800 żonami!). Przewodnikowi, który oprowadzał nas po mieście zapłaciliśmy 250 INR (po negocjacjach), tj. ~ 13 zł. Taj Mahal w Agrze to wisienka na torcie! Zdecydowanie warto przyjechać. My w ten sposób mamy pierwszy cud świata na swoim koncie! Według nas Taj Mahal większe wrażenie robi na zewnątrz, mimo tego, że ściany wewnątrz są zdobione drogimi kamieniami. Cesarz musiał bardzo kochać swoją żonę, upamiętniając jej śmierć taką budowlą! Jeśli chodzi o cenę biletu, to w tym miejscu Hindusi popisali się wyjątkowo! Bilet dla turysty jest 10 razy droższy niż bilet dla mieszkańca Indii. Turysta zapłaci 750 INR (~ 39 zł).
Agra stanowiła ostatni punkt wspólnej drogi z Shankarem. Szofer odstawił nas na dworcu w Agrze, skąd odjeżdżały autobusy do Delhi, naszego kolejnego celu. W ramach napiwku przekazaliśmy Shankarowi 1000 INR od pary (~ 52,5 zł). Ewidentnie był niepocieszony, liczył na więcej. Cóż my, biedni wtedy studenci, mogliśmy zaoferować? Żegnamy Shankara i kierujemy się do Delhi, by stamtąd wyruszyć na rajskie Goa (nie do końca rajskie, ale o tym w kolejnym poście!).